niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 47

 - Co kupiłaś Livi na urodziny? - zagadnął Louis gdy oglądaliśmy wystawę u jubilera.
Odwróciłam się niby zaciekawiona jakąś inną rzeczą.
          Głupio mi było powiedzieć, że zapomniałam o urodzinach mojej najlepszej przyjaciółki... Więc grałam na zwłokę. A kompletnie nie miałam pomysłu co by chciała. Miałam perfidną ochotę kupić jej wielki tort z kutasem... ale coś czuje, że się obrazi. Miałam tez do dyspozycji kupić w erotic shopie sexowną bieliznę króliczka... ale w końcu zdecydowałam się kupić jej skarpetki frotowe. W sumie? Z tego byłaby ucieszona! Ale nie no... muszę zaszaleć... może wynajmę jej striptizera? Albo jakiegoś geja? Hmm... Albo załatwię jej bilety na Kings of Leon? W ostateczności poproszę Harrego aby wyskoczył z tortu. Ta... te ostatnie jest nawet sensowne.  
Westchnęłam i zaczęłam przechadzać się po jubilerze.
 - ...Alex czy ty mnie w ogóle słuchasz?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Louisa.
Potrząsnęłam na opamiętanie głową.
 -Co? Wyłączyłam się.- odpowiedziałam odwracając się do niego.
Ten uśmiechnął się do mnie przyjaźnie : 
 -No właśnie widzę- wyszczerzył się.
Przewróciłam oczami.
 -To co mówiłeś zanim bezczelnie przerwałeś mi moje interesujące przemyślenia? - zagadnęłam go.
Zrobił mnie myśliciela:
 -No przyznaj się, że rozmyślałaś sobie o naszych erotycznych gierkach.
Zachłysnęłam się powietrzem. Spojrzałam na niego wielkimi oczami.
 - Jakich gierkach? - dopytałam się.
 - Oooo to jednak mnie słuchasz. - pokiwał głową z powagą.
Wzniosłam oczy ku niebu.
           Na tym nasza wymiana zdań się skończyła. Znów zaczęłam błądzić bezsensu pomiędzy półkami. Jakoś nic mnie nie zainteresowało... miałam jeszcze parę godzin do imprezy od Horana i Kings... a do ani jednego nie mam prezentu...Kompletnie zapomniałam o ich urodzinach. Mam tyle na głowie... szkoła, warsztat, treningi, jeszcze te bezsensowne wyjścia z Zaynem... Mógłby mnie kiedyś zabrań na jakąś galę gdzie poznam inne gwiazdki... ale NIE... muszę mu to zaproponować. Jedyną pozytywną rzeczą tego związku było to, że załatwił mi bilety i wejściówki v.i.p. na koncert LP.
Nie mogłam się do czekać na ich koncert! Jaram się tym jak Fredka Jeremiaszem.
Podeszłam do jednej z gablotek.
Ujrzałam na jednej z półek śliczną zawieszkę z gitarą. Była ze srebra i obsadzana małymi diamencikami.  Zaraz obok niej zauważyłam śliczna nutkę z jednym diamencikiem i klucz wiolinowy. Zapewne Livi się coś takiego spodoba.
 - LOUIS! - krzyknęłam.
 - Nie drzyj się- podskoczyłam na głos jego głosu - przez cały czas stoję za tobą.
 - Wcale, że się nie drę! - zaprotestowałam - może to cie zainteresuje. - popukałam kilka razy w szybę gablotki. - Proponowałabym tą gitarę, nutę i klucz wiolinowy, ale nie z bransoletką tylko na rzemyku. Ładniej wygląda.
          Wygłosiłam mu całe przemówienie, jak to kawałek skóry ładnie leży na ręce. Skutecznie go przekonałam do kupna tej rzeczy i po jakieś dwudziestu minutach wyszliśmy ze sklepu. On miał prezent dla Livi i był prze szczęśliwy, że nie musi więcej szukać, a ja nabyłam srebrny zegarek. W sumie nie wiem po co go kupiłam. Ładnie wyglądał na wystawie... w sumie może to być mój prezent zapasowy do Livi. Dobry pomysł.
 - Idziemy na rurki? - zaproponował chłopak.
Słysząc to, aż zaświeciły mi się oczy.
 - Prowadź! - za komentowałam.
 - Pozwoli Pani? - Tommo podał mi szarmancko ramię.
Uniosłam brew.
 - A i owszem. - ujęłam go i razem wyszliśmy z centrum. 
Dziś na całe szczęście deszcz nie padał i świeciło słońce.
Skierowaliśmy się do centrum.
 - Eleanor pokazała mi świetną kawiarnię gdzie serwują świetne szejki marchewkowe i rurki z bitą śmietaną! - jarał się Louis. Na samą myśl o rurkach ślinka mi ciekła - Ale wiesz... nie mów nic Horanowi bo wyje im całe zapasy!
Zaśmiałam się.
 - Ta... on jest do tego zdolny.
Przeszliśmy przez plac, na którym odbywała się degustacja serów, co sprawiało, że w powietrzu unosił się zapach brudnych skarpetek.
 - Ale tu śmierdzi! - za komentowałam, zasłaniając ręką nos i usta.
 - Yhym... - mruknął Louis, który tez się zasłonił - chyba wynieśli wszystkie rzeczy z pokoju Harry'ego i Zayn'a.  
Parsknęłam śmiechem, aż łezki mi pociekły.
 - Masz racje! Ale coś czuje, że rzeczy im same z pokoi wypełzły.
Nasze rozmyślenia mogły być trafne, gdyż i Styles i Malik mieli bałagan w pokoju! Nie zdziwiłabym się jakby coś z pod ich łóżka wypełzło i udało by się na światło dzienne... czekaj...  stop. Mam gorszy bajzel w pokoju, niż oni. Dobra, nie było tematu.
 - W sumie jestem cieka... - poczułam szarpnięcie z drugiej strony i zostałam pozbawiona ciężaru torebki - MOJA TOREBKA! - widziałam jak jakaś ciemna postać zaczyna uciekać z moją ulubioną beżową torebką - zajebał mi torebkę!
          Rzuciłam się do pogoni za złodziejem ale wyprzedził mnie Louis, który przepychał się zwinnie przez tłum. Ja natomiast biegłam za nimi z gracją zapaśnika sumo. W końcu wkurwiłam się na 10cm szpilki i zciągnęłam je. Od tego momentu biegłam boso. Przedzierałam się przez tłum jak dzik przez zarośla. Ze trzy razy zgubiłam Louisa, ale jego głos wrzeszczący " Łapać złodzieja! " Skutecznie naprowadzał mnie na trop. Nagle zrobiło się zamieszanie i totalnie straciłam orientacje.
Poczułam ból w kostce i upadłam na ziemie.
Jęknęłam z bólu.
Łezki zaczęły sączyć mi się z oczu.
Spojrzałam na lewą kostkę.
Zaczęła się dziwnie powiększać i sinieć.  
Jakiś uprzejmy pan pozbierał mnie z ziemi i podał buty, które wypadły mi z ręki kiedy upadłam.
 - Nic ci nie jest? - spytał zatroskany.
Bolało mnie siedzenie, miednica, prawa ręka, a z dłoni zaczęła się sączyć krew.
 - Wszystko w porzą... - usłyszałam pisk, huk.
Serce stanęło mi w miejscu.
          Zerwałam się do biegu. Nie zważałam na ból w kostce i ludzi, których popycham. Po prostu biegłam w stronę odgłosu. Im bliżej byłam Louisa, tym coraz ciaśniej się robiło i trudno było się już przedostać przez chmarę ludzi. W końcu przepchałam się przez ludzi i stanęłam twarzą w twarz z tą okropną sceną. A przy okazji wdepnęłam na ser.   
Opisze wam tą scenę:
          Wszędzie ser, DUŻŻOO SERAAA!! Gdzie nie spojrzeć tam jest ser, a w niektórych miejscach pojawiają się też deski. Na środku tego co kiedyś było stoisko do degustacji serów leżał Louis trzymający moją torebkę, a obok niego leżał zakapturzony facet, który próbował się wygrzebać spod desek.
 - SMARKACZE! Nie wychowańce! Gówniarze! Zniszczyliście mi stoisko! - wydzierał się jakiś gruby facet. - Dzwonię na policje!
Nie zważałam na tego tępego faceta. Wlazłam w kupę sera i broczyłam w nim, aż doszłam do Louisa, który majaczył coś o latających marchewkach.
 - Mamo... różowa marchewka... - miał nieprzytomny wzrok i zauważyłam, że na jego głowie zaczął wyrastać guz wielkości połówki ziemniaka.
 - Louis w porządku? - zapytałam z troską.
Ten tylko dziwnie poruszał głową.
 - Niech ktoś zadzwoni po KARETKĘ! - wydarłam się.
Jakaś kobieta z mała dziewczynką wyciągnęła telefon i zadzwoniła po karetkę. Ja natomiast próbowałam ocucić przyjaciela.
 - Zapłacicie mi za szkody! - szarpnął mnie za ramię sprzedawca -  Smarkacze! Biegania się zachciało! - darł japę.
Wyszarpałam się z pod jego uścisku.
 - Idź matole się wypchać serem! Nie widzisz, co się stało? - wydarłam się na niego - Jesteś niespełna rozumu? Ludzie ucierpieli, a ty się martwisz o jakiś cuchnący ser? Skąd tyś się urwał? Weź idź się strać mi z oczu!
         W sumie nie miałam pojęcia co mówiłam. Posklejałam kilka słów w mało sensowne zdanie, ale nie miałam do tego głowy. Bardziej martwiłam się o to, że Eleanor mnie zabije, gdy się dowie, że nie upilnowałam jej chłopaka.
          Kontem oka zauważyłam jakiegoś dziwnego typa, który przedzierał się przez tłum. Był łysy i miał nieprzyjemną twarz, jakby mówiła: " Nie podskakuj gnojku, bo dostaniesz w ryło! ". Mężczyzna zbliżał się do nas, a ja nie chciała już dziś więcej konfrontacji.  
Nagle w zbiegowisku zauważyłam kobietę i mężczyznę ubranych w uniformy policyjne. Na ich widok odetchnęłam z ulgą, a nieprzyjemny typek zniknął.
Policjanci na widok całego zajścia zrobili wielkie oczy.
           Ja sama nie wiedziałam, jak oni mogli rozwalić jedno stoisko i pozostawić je w takim stanie. Jakbym nie wiedziała, co się tu zaszło na pewno podejrzewałabym, że wściekłe zwierzęta uciekły z zoo i zrobiły rozróbę.
Ale mniejsza o to.
 - Co tu się stało? - spytał mnie policjant.
Otwierałam usta aby odpowiedzieć na pytanie, ale grubas, który już dawał mi się we znaki był szybszy:
 - Ja panu powiem co tu się stało! - powiedział przejęty -  Padłem ofiarą napadu i niezwykłego wandalizmu! A ta dziewczyna mi groziła!
No błagam... serio?              
 - Panie władzo proszę mnie trzymać! - warknęłam. Miałam ochotę rzucić się na grubasa i wydłubać mu te świńskie, paciorkowate oczy.
 - Spokojnie! Spokojnie! - mężczyzna stanął pomiędzy nami.
Próbowałam tego faceta zabić w wzrokiem, ale z marnym efektem.
 - Czy  mógłbym się dowiedzieć co tu się stało? - zapytał jeszcze raz tylko jeszcze bardziej stanowczo.
 - Marchewka? - mruknął Louis.
Wszyscy trzej spojrzeliśmy w jego stronę. Aktualnie siedział i zachowywał się jakby zszedł z rollercoaster'a.
 - A temu co? - pierwszy raz odezwała się młodziutka kobietka. 
Spojrzałam w jego stronę.
 - Pozbiera się. Oberwał tylko mocno w głowę. - odpowiedziałam.
Policjantce lekko zadrżał kącik ust.
 - Do rzeczy. - przerwał naszą krótką wymianę zdań partner kobiety - Co tu się stało.
Omiótł ręką całe zajście.
Wskazałam ręką na faceta w czerni:
 - Tak w wielkim skrócie. To złodziej i ukradł mi torebkę, a tamten mamroczący To Louis Tomlinson, który jak supermen rzucił się w pościg za tym chłystkiem. W sumie nie wiem co się stało, ale jak tu przyleciałam to zastałam te stoisko w takim stanie. - z kończyłam moja ambitna wypowiedź.
Policjanci spojrzeli po sobie i zwrócili się w stronę faceta.


***

           Siedziałam sobie od jakiś 20 min przed salą, w której znajdował się mój wybawca torebek Louis. Gdy zostałam opatrzona to zaprowadzono mnie na te niewygodne krzesła i od tej pory siedzę tu i  nudzę się. Najgorsze jest to, że mam skręconą kostkę i nici z szalonej imprezy... chyba, że się tak nachleje, aż przestanie czuć ból. Czyli tak czy siak będę tańczyć. Byłam trochę potłuczona i miałam szpetną ranę na nadgarstku, pomijając jeszcze  kilka zadrapań, byłam cała i zdrowa... w o niebo lepszym stanie niż Lou.
Z sali wyszedł lekarz, a zaraz za nim włóczył się Louis z opatrunkiem na czole. Wstałam aby porozmawiać z mężczyzną w białym kitlu. 
 - Panie doktorze i co z nim? - kiwnęłam głową na zataczającego się chłopaka.
Lekarz westchnął: 
 - Dość mocno oberwał - powiedział młody facet z kozią bródką - ma wstrząs mózgu... - zaczął machać w stronę Louisa, który wyglądał jak przyćpany - sama pani widzi. Dałem mu coś na wrócenie do formy. A tu pani ma receptę - podał mi jakiś zwitek papieru - przepisałem tabletki na wzmocnienie, niech bierze je dwa razy dziennie do dwóch tygodni i proszki przeciwbólowe... Jutro może się czuć... no... wymiętolony.
 - Jak na kacu? - podpowiedziałam. 
Jego kącik powędrował ku górze.    
 - Dokładnie. - westchnął - a do tego zalecam długi odpoczynek bez stresu. To go szybko postawi na nogi. 
Usłyszeliśmy łup i Lou leżał na podłodze. 
Popatrzeliśmy na siebie z lekarzem i poszliśmy na pomoc. 
Chłopak cały kleił się od sera... dokładnie miał ser wszędzie. We włosach, na koszulce i nawet przy chodzeniu mu z nogawek kawałki wylatywały. 
Widząc jak Louis minął się z krzesłem przypomniała mi się scena z Harrego Pottera i Księcia półkrwi, gdy Ron był pod wpływem eliksiru miłosnego. Podobnie się zachowywali... Tylko Louis był w serze. 
 - Powodzenia. - poklepał Tommę po plecach, uśmiechnął się lekko do mnie i odszedł w swoją stronę. 
Usiadłam obok chłopaka i oparłam głowę o ścianę. 
Leki miały zacząć działać dopiero po 15min wiec tak sobie siedzieliśmy z Louisem w ciszy. On w takim stanie nie był zbyt dobrym rozmówcą. W ciągu tych minut próbowałam wyczyścić moją torebkę, ale nadawała się tylko do wyrzucenia. Capiła serem.
Po upływie czasu Lou jęknął. 
 - Czuje się jak po zderzeniu z tirem. - zaczął macać swoje czoło - i mam dość marchewek. Przez cały czas wokół mnie się kręciły. - parsknęłam śmiechem.
 - Cóż... będziesz miał co opowiadać...
 - LOUIS! 
Przerwał mi wrzask bardzo znajomej osoby. 
Spojrzałam wraz z Louisem w stronę dziewczyny. 
 - LOUISIE WILLIAMIE TOMLINSON! JA CIE UDUSZĘ!!
Brązowowłosa piękność przeszła jak furia dzielącą ją odległość do swojego ukochanego. 
 - Zabij mnie... - szepnął chłopak.
Pomodlę się za niego. [*]



 Całą notkę dedykuję mojej rodzonej siostrze Kindze. Gdyby nie Młoda to nigdy bym nie napisała tej notki;) To właśnie ona naprowadziła mnie na ten pomysł, za co jej bardzo dziękuję. Już jej obiecałam gdy następnym razem bd sie tłuc to bd na nią uważać.
Mam nadzieje, że ta notka jest troszkę lepsza od poprzednich.
Czy wam też tak szybko ten weekend leci? 


Bujka:***

niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział 46

          Alan usiadł na szklanym stoliki i trzymał ręce na moich ramionach, które skutecznie mnie unieruchamiały. Patrzył na mnie twardym wzrokiem. W tej chwili bardzo przypominał mi tatę, kiedy jest na mnie wkurzony do granic możliwości. Przypomniała mi się kłótnia gdy pierwszy raz przyszłam pijana... dokładnie to właśnie Alan mnie przywlókł do domu... Albo gdy zrobiłam sobie pierwszy tatuaż bez jego zgody... też był wściekły. Myślałam ze wybuchnie i później bd musiała sprzątać flaki. Mina nadopiekuńczego ojca nie pasowała do młodego wieku mojego młodszego braciszka... rozumiałabym jakby to Christopher robił mi wykład na temat ciąży, ale nie Alan! Przecież to jeszcze dzieciak... STOP. Jestem w jego wieku... dobra... przecież to jeszcze młody dorosły!
 - Coś ty zaś narobiła?! - każde słowo przecedził.
Zatrzepotałam niewinnie rzęsami.
 - Ja? - spytałam niewinnie - Nic...
Wstałam z sofy tak szybko, ze Alan nie zdążył mnie przechwycić.
 - Alex... ja cie błagam... ile ty masz lat? - westchnął.
 - Cztely... - próbowałam naśladować Emi jak była mała.
Zaczęłam przechadzać się po salonie.
Czułam się fantastycznie! Chodź zbierało mi się na wymioty.
Ostatni raz obżeram sie Sushi! Ostatni!
Zaczęłam krążyć po pokoju, a Alan pilnował mnie na każdym kroku.
 - Powiedz mi prawdę - poprosił. Zatrzymałam się dokładnie przy drzwiach. - jesteś w tej cholernej ciąży?
Zrobiłam urażoną minę i chwyciłam się za brzuch.
 - Nie urażaj mojego dziecka! - zrobiłam cwaną minkę - a już chciałam chłopczyka nazwać na twoją cześć!
Zacmokałam kilka razy. Przybliżyłam sie do klamki.
 - Alex! - Alan był sflustrowany. Lubiłam doprowadzać ludzi do białej gorączki. - Do jasnej cholery! Jesteś w tej ciąży czy nie?
Usłyszałam dziwny dźwięk, który nie pasował do ciszy tego pomieszczenia. Przechyliłam głowę i spojrzałam w stronę drzwi.
Cwaniaczki! - pomyślałam.
Westchnęłam niby to bezradnie:
 - Dobra... jak tak BARDZO chcesz to wiedzieć... - westchnęłam - to ci powiem... - załamałam głos do granic możliwości.
W tedy Alan zrobił bezradną minę.
 - A jednak... coś ty narobiła?! - zapytał już spokojnie. Widziałam, że chce podtrzymać mnie na duchu.
Pociągnęłam nosem.
 - Nie wiem.. tak jakoś wyszło... - powiedziałam to smutnym, troche spanikowanym głosem.
W tedy zdecydowałam sie szarpnąć klamkę. Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę.
           Do salonu wlecieli kolejno: Livia ( szczerze? zdziwiłam się. Bo zawsze Danielle jest najbardziej wścibska!) zaraz za nią wleciał Zayn, który dosłownie padł mi pod nogi, na nim wylądowała Emily, którą przygniatała Danielle.  Wszyscy zaczęli jęczeć, a młoda piszczała bo jej rękę zgniatają. Pierwsze co przyszło mi do głowy na widok leżących na sobie osób to LUDZKA  KANAPKA!  
Spojrzałam z ukosa na Alana, który był lekko zszokowany.
 - Przepraszam bardzo - zaczął - czy czasem nie mieliście nas zostawić samych?!
Pierwszy z ziemi wygrzebał się Zayn. Ale szybko wrócił na podłogę gdyż zaczepił się krawatem o pasek do spodni Livi. Haha... komicznie to wyglądała. Emily najszybciej się wygrzebała z pod tych trupów i podbiegła do Alana z płaczem.
 - Ali! - zachlipała - boli mnie rączką! - pożaliła się.
Mój braciszek czule obejrzał jej rączkę.Podeszłam do nich gdyż, żal mi było biednej siostrzyczki.
Alan kilka razy zacmokał, aby zwrócić uwagę na siebie uwagę zapłakanej Emili. Nim on cos powiedział to ja weszłam do akcji.
Uważnie obmacałam jej rączkę, jak lekaż szukając jakiejś nieprawidłowości w kościach.
 - Doktorze! - powiedziałam jak w jakieś tandetnej operze mydlanej - trzeba uciąć!
Alan zaczął grać fenomenalnie.
 - Przynieś lud! ciepłom wodę, ręczniki, nożyczki i sznurek.
Spojrzałam na  niego jak na debila.
 - Czy to było przesłanie do mnie? - spojrzałam na niego psem - Przecież ona nie rodzi! 
Chłopak wyszczerzył sie do mnie.
 - Wiedziałem, że wychwycisz tą aluzje.
Trzepnęłam go w głowę.
Westchnęłam i przypomniałam sobie o małej.
 - Ucinamy!
Wzięłam rączkę Emi i lekko ją ugryzłam.
Ta zaczęła sie śmiać.
No popaczcie! Ile potrzeba aby pocieszyć płaczące dziecko!
 - Może byście się nami zainteresowali?! - jęknęła Livia.
Spojrzałam w ich stronę. Ciągle leżeli na sobie. I jakoś nie widziałam aby mieli chęci wstać.
 - Ja sie nie ruszam. Jestem ciężarna. - chwyciłam sie za brzuch i odgięłam do tyłu - radźcie sobie sami!
Zasalutowałam im na pożegnanie i udałam się w stronę kuchni.
Przeszłam przez drzwi i pierwsze co zrobiłam to udałam sie do lodówki. Wyciągłam z nich ogórki kiszone. Od razu zaczęłam je pałaszować.
Po drugim ogórku zbladłam.
ZAPOMNIAŁA ŻE DZIŚ PRZEZ CAŁY CZAS CHAWTOWAŁAM!
Resztkę tego co miałam w ustach wyplułam do zlewu, a ogórka wywaliłam do kosza. Odmówiłam krótką modlitwę aby nie zwrócić.
Postałam zaryzykować i wyciągnęłam lody z zamrażarki. Wzięłam łyżeczkę i zaczęłam je pałaszować. Usiadłam na blacie przy oknie i zaczęłam sie delektować smakiem lodów śmietankowych z karmelem. Niebo w gębie!
Nagle usłyszałam głośne ŁUP i do kuchni wszedł Ben.
Na początku był zaskoczony moim widokiem.
 - A ty co? W ciąży jesteś? - wskazał na ogórki i lody.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
 - Trafiłeś w samo sedno. - posłałam mu chytry uśmieszek.
Szczena mu opadła.Ale po chwili przywrócił na swoje oblicze opanowanie:
 - A niby kto cie dotknął? - odparł z równie wielką kpiną jak ja - przecież od dziecka dotykano cie widłami.
-,-" ~ ta minka dokładnie to wyraża co poczułam.
 - Dzięki... nie powinieneś się tak odzywać do przyszłej matki. - wypięłam brzuszek.
Ten zaśmiał się.
Otworzył lodówkę i wyciągnął sobie piwo.
 - To ci powiem, że dowcip masz dziś niezły. haha... - zaśmiał się i otworzył piwo.
Załyczył sie soczyście.
 - Chcesz też? - spytał wystawiając w moją stronę puszkę.
Zrobiłam najbardziej urażoną minę jaką mogłam.
 - Po pierwsze: jestem nieletnia. Za częstowanie małolatów grozi odpowiedzialność karna. Po drudie Nie będe truć DZIECKA!
Gdy to wypowiedziałam, akurat był w trakcie łykania napoju. Jego reakcja była następująca: Oforskać wszystko wokół siebie.
 - Och dziecie, dziecie... - westchnął gruby - lepiej stąd wyjde bo sie jeszcze podławie ze śmiechu.
Poklepał mnie po policzku i wyszedł.
A ja znów wzięłam sie za pałaszowanie lodów.
Niespodziewanie do kuchni wpadło masa osób przekrzykujących się nawzajem. Wystraszyłam się tak, że prawie przykleiła się do ściany.
Najgłośniejsza była oburzona Danielle, która trzymała w ręce mój niezużyty test ciążowy.
 - ALEX! Czemu nie zrobiłaś testu!?
 - Nie krzycz na nią! - w mojej obronie stanął rycersko Zayn. Aż rzygać mi się chciało.
Później sie do tej wrzawy dołączyła Livia, a zaraz po niej Alan.
Równie dobrze mogło mnie tu nie być, ale dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na swój temat.
Po jakiś 5 minutach nie umiałam znieś tej wrzawy.
Przyłożyłam kciuk i palec wskazujący do ust i zagwizdałam ile miałam pary w płucach.
Momentalnie zrobiło się cicho.  
  - O wiele lepiej! - powiedziałam zadowolona.
           I znów zaczęli sie na mnie wydzierać. Ale teraz powodem wrzasku były ich kłótnie na temat tego iż chce aby wszyscy ogłuchli. Już widze nagłówki gazet " Zayn Malik musiał odejść z zespołu gdyż został ogłuszony gwizdnięciem swojej dziewczyny!" a pod tym moje zdjęcie w pasiastym wdzianku, zakuta w kajdany i z wyrazem szaleństwa na twarzy. To byłby niezły artykuł.
Westchnęłam i przystawiłam palce do ust.
 - NIE! - wszyscy wrzasnęli chórkiem.
Skamieniałam zaskoczona.
 - Alex. - przede mną stanęła Dan. Oparła ręce po bokach i teraz wyglądała jak jakaś matka, która chce prawić kazanie. - Jesteś w tej ciąży czy nie?!
Spojrzałam na jej poważne oblicze i wybuchnęłam śmiechem.
 - Dobra... - otarłam łeskę która mi się wymknęła - już nie wytrzymałam.
Popatrzyłam na nich z osobna.
 - Nie moge uwierzyć, że wy wszyscy myśleliście że jestem w ciąży. - przerwała i zrobiłam minę myśliciela - w sumie powinnam się obrazić, że uważacie mnie za nieodpowiedzialną. - zacmokałam z dezaprobatą.  
Kilku osobą szczęka opadła.
 - Miałaś nudności! - powiedziała twardo Dan.
 - Spałaś ze mną! - dopowiedział Zayn.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
 - Niby kiedy? - fuknęłam
Ten miał już przygotowana  odpowiedź.
 - Na urodzinach Liama.
Przypomniałam sobie te nagłówki gazet  z naszymi zdjęciami, gdzie wyraźnie było widać jak zaciągam Malika do łóżka, a on za nami zamyka drzwi. Aż mnie ciary przeszły na wspomnienie tego dnia.
 - Nigdy z tobą nie spałam. - powiedział m twardo - pamiętałabym te traumatyczne przeżycie.
 - Byłaś pijana. - odparł.
Posłałam mu cwany uśmiech.
 - Nigdy nie AŻ TAK pijana.
Jego mina bezcenna.
15 punktów dla Griffindoru!
 - JAk wyjaśnisz, że przez caly czas wymiotowałaś? - Dan przyjęła ton jakiegoś prokuratora z sądu.
Już chciałam jej odpowiedzieć na pytanie ale Alan się wtrącił:
 - Chyba ja wiem co to spowodowało. - poczochrał sobie swoją ciemną czuprynę - wczoraj zamówiliśmy na kolacje sushi.
Dan patrzyła na niego jak na debila.
 - Ta. I co z tego?
 - Alex uwielbia sushi. - wyjaśniła Livia.
Wszyscy spojrzeli na mnie.
Ja uśmiechnęłam się do nich bezczelnie.
 - No cóż. - podeszłam do Zayna - Niestety nie powiększe rodu Malików.
Poklepałam go po policzku.
Zgarnęłam z lady mój kubeczek teraz ze stopionymi lodami i skierowałam się w stronę garażu.
Coś mi sie zdawało, że dziś przesadziłam. I to ostro.
Nie powinnam z nich robić debili... no ale cóż. Taka już jestem. Może kiedyś się to zmieni. Chodź wątpię w to.



            Przeszłam jak burza przez wszystkie stanowiska, aż dotarłam do swojej trzynastki. Nacisnęłam guzik otwierając blaszaną bramę i weszłam do środka. Zdziwiłam się na widok,prawie pustego garażu. Dałabym głowę, że jeszcze rano naprawiałam w pięknym Mercedesie 260D przekładnię. Po samochodzie ślad zaginął.
            Jedynie na środku stał stary zardzewiały Harley z 76. Obejrzałam go dokładnie i stwierdziłam, że nawet żółtodziób poradzi sobie z nawalającą przekładnią. Jestem ciekawa kto zrobił mi głupi żart. No nic. Przebrałam się w strój roboczy... a dokładnie w część stroju roboczego. Gdyż włożyłam na siebie tylko spodnie, a na górze miałam białas bokserkę. Spięłam włosy w wysoki kucyk i stanęłam na chwilę przed lustrem.  A gdyby je zafarbować na brązowo? Albo ciemny blond? Może w tedy zaczęłabym przyciągać więcej uwagi?
Nie dobra... lody zamroziły mi mózg.
Rzuciłam jeszcze raz okiem na odbicie i uznałam, że jestem nawet seksowna.
Trzeba by zacząć sobie szukać samca. - pomyślałam - chyba że zostanę starą panną z motorem? Yhym... kusząca propozycja!   
Wyszłam z mojej trzynastki i zaczepiłam Maxa, który akurat przechodził załadowany jakimiś papierami.
 - Nie wiesz co to za głupi żart z podmianą mi ślicznego  samochodu na motor?
Ten spojrzał na mnie zza okularów przeciwsłonecznych. Pewnie znów oberwał i próbował zakryć śliwę pod okiem.  
 - Luke, był dziś u twojego ojca z prośbą o zamianę na samochód. - wzruszył ramionami - Jons mu pozwoli.
 - Dobra dzięki. - mruknęłam i pozwoliłam mu odejść.
Jestem bardzo ciekawa po kija mu samochód?  Bo raczej nie uwierzę, że nie poradził sobie z przekładnią.
Podeszłam do jego siódemki.
Nawet nie pukając weszłam do środka.
Pierwsze co zauważyłam to damskie ciuchy ba podłodze i otwarte drzwi samochodu. A kolejne żeczy wolałabym nie widzieć.
 - O matko! - prawie krzyknęłam i zasłoniłam sobie oczy.
Nie mogłam uwierzyć, że Lukowi było potrzebne auto aby się piepszyć z Megan...
 - Alex! - sapnął Luke.
Wyszedł cały nagi z samochodu jedynie co zrobił to zakrył swoje przyrodzenie.
Pierwszy raz w życiu brakowało mi słów.
Odwróciłam sie na pięcie i szybkim krokiem skierowałam w stronę drzwi. Nie zdążyłam ich otworzyć bo zostałam nimi znokautowana.
 - Aua!! - krzyknęłam i spojrzałam na napastnika, którym okazał się mój tatuś.
 - Matko Boska! - przejął się ojciec - Alex! nic ci nie jest?
Spojrzał na dużego guza, który momentalnie wyrósł mi na czole.
 - Uważaj trochę! - warknęłam.
 - Przepraszam ale właśnie ciebie szukałem... - Urwał. Wiedziałam, że już zauważył nagiego Luka. - czy mógłbym wiedzieć co to ma znaczyć?
Wydarł sie an chłopaka.
 - Już ide BEN!  - skłamałam i tempem sprint wybiegłam z tego piekła co za kilka sekund sie rozpocznie.
Czułam na sobie zaciekawione spojrzenia moich starszych kumpli.
Wbiegłam do trzynastki i zatrzasnęłam się.
Próbowałam zrozumieć co sie stało. Ale jakoś mój umysł nie umiał tego ogarnąć.
Od czasu do czasu dało się słychać krzyki taty...
Nagle zaległa cisza po której nastąpiło trzaśnięcie. Pewnie tata skończył wykład. Najprawdopodobniej go zwolnił.
Usłyszałam swój telefon i zaczęłam go gorączkowo szukać.
W końcu zauważyła, że coś świeci sie w spodniach, które leżały z drugiej strony sofy. Przekoziołkowałam przez nią i w ostatniej chwili odebrałam telefon.
 - Słodziaczku o której jutro mam się po ciebie stawić? - usłyszałam pocieszny głos Louisa.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Uwielbiałam tego gościa ale chwilowo nie wiedziałam o co mu chodzi.
 - Cześć Misiu. - przywitałam go. Nadaliśmy sobie jakieś idiotyczne ksywki i od dłuższego czasu nimi się posługujemy - Co przyjechać?
Chłopak zaśmiał się.
 - Sprawdź w kalendarzu. - zaśmiał sie - Będę o trzeciej... - coś trzasnęło - Harry! - musiałam oddalić słuchawkę od ucha bo prawie ogłuchłam - oddawaj moje marchewy!
I rozłączył się.
Westchnęłam.
Weszłam na kalendarz w telefonie.
Zrobiłam wielkie oczy.
O kurwa... 11 września.
Urodziny Livi.
ZAPOMNIAŁAM!!!



Jezu! Pragne prosić o wybaczenie i wyrazić moja najśmielszą skruchę! Chciałam zawrzeć w niej za dużo i wyszło masło maślane... JA wiem, ze to nie ma ładu i składu, nawet nie wiem skąd mi sie wziął pomysł o samochodzie i Luku... to buło do kitu ja wiem... ale cos musiałam napisać...  Jestem zadowolona do akcji z ciążom. A potem jakieś badziewie. Nic przykro mi, że czytacie taki chłam. Dziękuje dobranoc xD          


JA PIERDZIELE CZY WY WIDZICIE TE CYFERKI Z LEWEJ STRONY?!?!?
STO TYSIĘCY WEJŚĆ?!
NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ!! 
DZIEWCZYNY! KOCHAM WAS! 
I DZIĘKUJE, ŻE JESZCZE ZE MNĄ WYTRZYMUJECIE...
 
Wasza Bujka:**

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział 45

 - Zaraz puszcze pawia... - jęknęłam chwytając sie za brzuch.
Livia spojrzała na mnie z kpiącym uśmieszkiem.
 - Nie trzeba było tak się wczoraj obżerać. - puściła mi kuksańca.
Poczułam się jak na łodzi.
Zzieleniałam.
 - Zrób tak jeszcze raz, a mój żołądek bd zbierać z podłogi. - zagroziłam, próbując wyglądać groźnie... średnio mi to wyszło.
Usiadłam na fotelu ciągle trzymając się za brzuch.
 - Alex czy nie sadzisz, że ten strój mnie pogrubia? - spytała Ruda przeglądając się w lustrze. Jęknęłam.
Odkąd Emily powiedziała nam, ze jesteśmy grube i wylewa nam sie z majtek to Liv zaczeła przejmować się wyglądam... Kurwa! to je patyk!
 - Nie mam ochoty gadać o tym czy cie coś pogrubia czy nie. - warknęłam.
Livia nic nie robiła sobie z mojej gatki.
 - A jednak te spodenki są za krótkie i zbyt szerokie. - mówiła niby to do siebie - Ostatni raz pozwalam wybierać Danielle strój. Ostatni!
Przewróciłam oczami.
Podeszłam do przyjaciółki i popatrzyłam w lustro.
Od razu odwróciłam wzrok.
          Wglądałam ja rozkładający się trup. Cała blada, a w jednych miejscach na twarzy robiłam się zielona. Spojrzałam na siebie oglądając czy każdy detal stroju jest dobrze ułożony. Czarne szorty są w całości,  zakolanówki na miejscu, buty na obcasie koturnowym też ok... nie wspominając o topie który odsłaniał stanowczo za dużo.Zaczynał się na wciętym dekolcie i kończył się na żebrach... po prostu pięknie. Na domiar złego nie mogłam zakryć opatrunku ( zrobiłam sobie nowy tatuaż na pleckach ), strój był za krótki i szlag mnie trafi!
 - Kochani! Przybyłam! - Mike wlazła do garderoby jakby była na swoim... zrobiła dziwny gest Supermena...
 - Co ćpałaś i czemu się nie podzieliłaś? - zapytała ją Livia.
Ta zatrzepotała rzęsami:
 - Ćpałam amfe, a towar mam od cholernie dobrego dilera. - posłała jej przesłodki uśmiech - mam żarcie!
Rzuciła we mnie całym workiem. Ledwie go złapała.
 - Rzygam!! - wydarłam się i wystrzeliłam z garderoby w stronę łazienki. Aby ludzie mnie przepuścili darłam się, ze rzygam.Pomogło. W tempie ekspresowym dostałam się do łazienki. Zrobiłam to co miałam zrobić i od razu mi sie polepszyło. Udałam sie w drogę powrotną. Do garderoby. Nie wiem dlaczego ludzie na mnie się dziwnie patrzyli. Nie rozumiem ich zachowania.
 - Nigdy więcej Sushi! - jęknęłam osuwając się na fotel - Ma któraś gumę do rzucie? - spytałam towarzyszki - mam oddech smoka.
 - A co masz zamiar po występie przelizać sie z Malikiem?  - zakpiła Mike.
Spojrzałam na nią ignorancko.
 - Wredota pospolita. - skomentowała tylko i skonsumowałam gumę podaną przez Care - dziękuje. - powiedziałam uprzejmie.
 - Dziewczyny! - do garderoby wpadła Danielle z resztą dziewczyn z jej studia - mam jeszcze skórzane kurtki! - zaczęła mi nimi wymachiwać przed nosem - to aby ci opatrunku nie było widać.
        Dosłownie rzuciła mi ją w twarz. Chyba nadal się na mnie boczy za akcje z żabami... i za sprawienie Liama prawie łysym... No ale cóż. Zdrajcy sami się o to prosili! A po za tym włosy odrosną... a wspomnienia... znikną po dużej dawce amfy... albo czegoś chalucogenego. Nie pytajcie co brałam!
 - Dzięki! - powiedziałam z entuzjazmem.
 - Pięć złoty. - pokazała mi język.
Polepszyło mi się i wychodząc... przepraszam wjeżdżając na scenę rowerem... a jaki zajebisty! byłam juz 100% wredną jedzą, która na dzień dobry zgniotła kilka stóp.Wjechała Baronowi pod nogi i jakby nie Danielle wyrżnąłby orła... Ale koncert Afromental mi się podobał.



        Po koncercie miałam zrobić zakupy na dzisiejszy wieczór filmów (, który urządziłyśmy sobie z Livką. Podjechałam do pierwszego lepszego większego marketu i wzięłam się za zakupy. Ledwie weszłam do sklepu, a usłyszałam One Thing od One direction. Westchnęłam.
Przeszłam przez szklane drzwi i podchwyciłam moje odbicie.
Dziś była nawet znośna pogoda więc ubrałam czarne szorty, zakolanówki, szkarłatne glany, czarna nietoperka z długim rękawem i biała czaszką na piersi, kapelutek na włosach, okulary przeciwsłoneczne na nosie i czerwona bandamka na nadgarstku, a wszystko dopełniała czerwona torebka Tinki winki'ego. Jak dla mnie prezentowałam się zajebiście, ale pewien mocher nie podzielał mojego zdania i rzucić coś o "dziecku szatana"
 - Ludzie nie mają za grosz godności! - fuknęła kobieta do swojej towarzyszki.
 - W moich czasach tylko panie "lekkich obyczajów" tak się ubierały! Przecież to niedopuszczalne!
Zignorowałam te dwie paniczki. Wzięłam wózek i zaczęłam włóczyć się po sklepie.
Przeszłam przez dział ze słodyczami. Prawie wszystkie żelki wylądowały w koszyku, kilka czekolad, po czym udałam się pod dział owoców i warzyw. Wzięłam chyba z kilo marchewek, jabłek i mandarynek.
Nagle rozdźwięczał się mój telefon. 
Wyświetliło się zdjęcie Emily.
 - Co się stało myszko? - wymamrotałam siłujac sie aby zawiązać woreczek z mandarynkami.
 - Jesteś w sklepie? - zapytała słodkim głosikiem.
 - Tak... - mruknęłam wygrywając z woreczkiem.
 - To mam do cb listę zakupów.
 - Pięknie... - mruknęłam - młoda nie przesadzaj bo jestem sama i nie mam zamiaru tego tachać.
 - Ale to tylko pare rzeczy.
Tak kurwa pare rzeczy a z marketu wyszłam z siatami napełnionymi po brzegi. Wychodząc ze sklepu zderzyłam się z jakąś parą i rzeczy wyleciały mi z toreb.
 - Przepraszam... - jęknęłam.
 - Alex mogłabyś nie wchodzić ludziom pod nogi?! - powiedział Liam ocierając swoją pierś w którą oberwał.
Spojrzałam na niego gniewnie.
 - Damy się przepuszcza. - warknęłam.
 - Nie kłócie się! - zostaliśmy zganieni przez ciemnowłosą.
 - My się wcale nie kłócimy! - zaprotestował Liam.     
Postanowiłam poprzeć chłopaka.
 - No właśnie! My tylko wyrażamy głośno swoją opinię, aby dojść do porozumienia. - przybiłam za plecami z Lim żółwiki.
 - Znając życie po tej waszej "kłótni" dojdzie do rękoczynów.
Spojrzeliśmy z Liamem po sobie.
 - Wcale, że nie! - zaprotestowaliśmy równocześnie - No popatrz! - zwróciłam się do dziewczyny - Liam bardzo chętnie zaniesie mi torby do samochodu!
Wręczyłam mu siaty, a on bezradny musiał słuchać. Hehe... Lubie z ludzi robić mułów.
Podeszliśmy do mojego autka i zakupy wylądowały w bagażniku. Kiedy już z zadowoleniem miałam wsiąść za kółko, mój telefon znów się rozdzwonił i chcąc nie chcąc odebrałam.
 Słodki głos Liv przekazał, bym kupiła jeszcze pieczarki i koncentrat pomidorowy, to zrobimy sobie spaghetti. Gdyby to było cokolwiek innego, zapewne bym się nie wróciła, ale dla spaghetti.
Dogoniłam Danielle i Liam'a i kiedy ten mruknął coś co brzmiało jak "znowu ona" szturchnęłam go w bok i z radością obserwowałam, jak Liam próbuje odzyskać równowagę na świeżo mytej podłodze.
Obie z Danielle pokładałyśmy się ze śmiechu, kiedy czerwony na twarzy Liam zaczął z uporem pchać przed siebie wózek.
-Idiota- podsumowałam, a Danielle kiwnęła głową. Szłyśmy powoli za nim i co chwilę przystawałyśmy, bo coś zwracało naszą uwagę. 
- Zobacz jakie śliczne- powiedziała Danielle pokazując mi polarowe śpioszki. Pokiwałam głową i zamyśliłam się, trzymając w ręku śliniaczek z krową. Zastanawiałam się, czy nie kupić takiego Zaynowi.
-Alex co jest?- zapytała dziewczyna widząc, że sie zawiesiłam. Dalej trwałam w zamyśleniu. W końcu podniosłam wzrok i spojrzałam z powagą na Dan.
-Próbuję sobie przypomnieć, kiedy miałam dostać okres.
Wzruszyłam ramionami i odłożyłam śliniaczek, pamiętając, gdzie jakby co go kupić.
Dan zaczęła wokół mnie skakać, próbując dowiedzieć się dokładniej, kiedy miałam ostatni okres, dodała do tego, że ostatnio więcej jem (co jest według niej typowe dla przyszłych matek) i rano wymiotowałam. W końcu uparła się, że musimy zrobić testy ciążowe i kiedy ja stałam z Liamem w kolejce, ona popędziła do apteki, pod pretekstem kupienia tabletek na gardło. Miałam ochotę paść na ziemię i tarzać się ze śmiechu, jednak wiedziałam, że mogę się jeszcze z tego bardziej pośmiać, kiedy teraz zachowam powagę. Dan wpakowała mi się do samochodu totalnie olewając Liama i przez całą drogę opowiadała o jej znajomych, które już teraz mają dzieci i są z tego dumne. Zaczęło znowu mnie trochę mdlić, co nie uszło uwadze Dan. W domu Emily dobrała się do zakupów i objadając się żelkami obserwowała jak ciemnowłosa biega po domu jak poparzona. W końcu wepchnęła mnie do łazienki i kazała zawołać, kiedy już będzie wynik. Zamknęłam drzwi na klucz, usiadłam na ziemi i wzięłam do ręki krzyżówki, które ktoś kiedyś tu zostawił.

Po dwudziestu minutach Dan zaczęła się dobijać do drzwi. Musiała gdzieś pozbyć się Emily, bo oprócz niej nie słyszałam nikogo innego. Zaczęła pytać jak mi poszło.
-Dan jedna kreska to pozytywny wynik czy negatywny?- zapytałam słabym głosem. Obiad uparcie chciał wrócić. Kiedy do Dan doszło co powiedziałam, drzwi zatrzęsły się, ale zamek wytrzymał.
-Masz jedną kreskę?
-Może- powiedziałam i zaczęłam szukać po półkach jakiejś gumki do włosów. Zaplotłam sobie kłosa, kiedy Dan zza drzwi próbowała wyciągnąć ze mnie, czy jestem w tej ciąży czy nie. Położyłam się na dywaniku w łazience i słabym głosem poprosiłam Danielle by zadzwoniła po Zayna. Słuchałam jak za drzwiami Dan rozmawia z Zaynem i tłumaczy mu, że prawdopodobnie jestem w ciąży. Jego "co??" słyszałam nawet za drzwiami. Po jakiś 10 minutach jego samochód podjechał pod mój dom i słyszałam jak rozmawia z Danielle. Po chwili jego głos rozległ się spod drzwi.
-Alex otwórz to ja.
Podniosłam się, ale tylko po to, by oddać ostatni posiłek z głuchym jękiem. Zayn coraz głośniej zaczął domagać się, bym go wpuściła. Schowałam test do półki i wyszłam z łazienki. Pierwsze co mnie spotkało, to ramiona Zayna, które najpierw przytuliły mnie do siebie, a później zaniosły do salonu. Ułożyłam się wygodnie na poduszkach i dopiero wtedy zauważyłam, że Zayn ma na sobie koszulę z krawatem. Spojrzałam na niego zdumiona. Co ten kretyn znowu wymyślił?
-Nie martw się, razem to wszystko ogarniemy- mówił Zayn czułym głosem głaszcząc mnie po głowie. Dan przyszła ze szklanką świeżo wyciśniętego soku. Zwróciłam na nią uwagę dopiero kiedy stanęła zaraz przede mną.  Przyjęłam sok i w tym samym momencie w pokoju pojawiła się Emily z Liv.
-Alex co się stało, miałaś być u mnie godzinę temu. I czemu w przedpokoju stoi cały karton ubranek i zabawek dla dzieci?- zapytała i kiedy dotarło do niej, co wyrażają miny wszystkich wokół mnie, oczy jej sie rozszerzyły.
-Ty sobie kpisz ze mnie?
Spojrzałam na nią znad szklanki. Zayn dalej coś tam do mnie mamrotał.
Emily po chwili zaczęła skakać przy mnie i wszystkim opowiadać, jak nazwie MOJE dziecko. Liv dalej stała ogłupiała w progu. Miałam ochotę uciec od tego tabunu, kiedy cos mi sie przypomniało.
-Liv kto cię podwiózł?
Liv spojrzała na drzwi i z powrotem na mnie.
-Mike przejeżdżała obok mnie i zaproponowała, że mnie podrzuci.
Yhm. jeszcze jej tu do pełnego kompletu brakowało.
-Jeśli to będzie dziewczynka nazwiemy ją Karimata,a jeśli chłopczyk to Eugeniusz- postanowiła Emily po polsku i obie z Liv parsknęłyśmy śmiechem. Emily spojrzała na nas obrażona.
-Emily karimata to nie jest imię- zaczęła tłumaczyć jej Livia, a reszta patrzyła na nas ogłupiała, nie rozumiejąc ani słowa.
-Właśnie, ze jest- upierała się Emily i nadąsana usiadła na fotelu.
Przewróciłam oczami.Nagle w drzwiach stanął zdekoncentrowany Alan.
-Czy coś się stało?
Emily skoczyła na niego nim zdążyłam ją złapać.
-Alex będzie miała dzidziusia i nazwiemy ją Karimata.
Alan wziął mimowolnie Emily na ręce i spojrzał na mnie ciągle zdumiony. Później przeniósł wzrok na Zayna, na Liv i z powrotem na mnie.
-Czy możecie wszyscy stąd na razie odejść?
Oczywiście do drzwi wyruszyłam pierwsza, ale Alan złapał mnie za ramię i jak ojciec posadził z powrotem na sofie. Postawił Emily na ziemię i poprosił Liv by zajęła się nią na jakiś czas. Dziewczyna kiwnęła głową, życzyła mi powodzenia i przekazała, żeby jakby co dzwonić. W myślach prosiłam, żeby nie zostawiała mnie samej, bo Alan przyjął tą samą minę, jaką przyjmuje nasz ojciec, kiedy jest mega wkurzony. Yhm, coś czuję, że koniec świata jest bliżej niż myślałam. Amen.



Przepraszam że tak długo...
Ale jakoś nie miałam czasu... ani chęci prawdę mówiąc. Ta notkę zawdzięczacie pewnemu elfowi, który mi w tym pomógł i mu BARDZO dziękuje xD
I jak wam się podoba?? :P

Mogą pojawić się niezgodności :P